wtorek, 23 kwietnia 2013

Wypad na punkty oporu 20-21 kwietnia 2013




Umówiliśmy się już tradycyjnie o 11.00 pod Leśniczówką w Rembertowie.
Tym razem poszliśmy jeszcze nie znaną nam, nową trasą w stronę Szwalnichy. Po drodze odkryliśmy pierwszy z dużych, ziemnych punktów oporu, z bardzo rozbudowanym systemem korytarzy. Na początku wydał nam się bardzo duży, jednak późniejsze okazały się jeszcze większe. Nieopodal grobu żołnierzy węgierskich, poległych i pochowanych tuż za linią okopów w których bronili sowietom dostępu do  Warszawy w 1944 r zrobiliśmy mały postój na śniadanie. Miejsce było ciekawe -  na naturalnym wzgórzu, wysuniętym przed główną linię obrony, widać było pozostałości licznych pozycji strzeleckich i pozostałości umocnień z blachy falistej. Dodatkowo u jego podstawy wił się jeszcze jeden okop. Dokonując oględzin dawnych fortyfikacji (od strony narażonej) od razu w oczy rzucił się nam małokalibrowy pocisk artyleryjski, później znaleźliśmy jeszcze odłamek, najprawdopodobniej z granatu moździeżowego. Kończąc śniadanie postanowiłem przejść się po okolicy skąd dochodziły nas wcześniej głośne dźwięki wydawane przez parę żurawi które przyleciały z nad rzeki Długiej. Gdy odleciały ruszyliśmy w dalszą drogę. Przemierzając zarastającą przecinkę napotkaliśmy daniela. Był to ogromny samiec z wielkimi rogami. Obserwując nas dość spokojnie przemieszczał się w stronę w którą zmierzaliśmy, jednak po chwili oddalił się i znikł w gęstwinie. Po pewnym czasie idąc dalej, zobaczyłem trzy sarny, które niestety szybko się spłoszyły. Idziemy dalej… wyznaczonym szlakiem który widniał na GPSie, co jakiś czas upewnialiśmy się tylko że idziemy w dobrą stronę. Po jakimś czasie natrafiliśmy na kolejne fortyfikacje, tym razem były to już punkty artyleryjskie, z dwoma, częściej czterema stanowiskami armatnimi. Powoli słońce zaczęło chylić się ku zachodowi, więc zaczęliśmy kierować się w stronę rzeki Długiej by w jej okolicy zatrzymać się na nocleg. Jednak po drodze odkryliśmy kolejne punkty. Największy z nich był dziełem ziemnym piechoty i skierowany był w stronę drogi którą przyszliśmy. Po zbadaniu punktu, podczas szukania dogodnego miejsca na nocleg znalazłem bardzo duży odłamek (ok. 4 kg) pocisku 203 mm. Niedaleko tego odłamka postanowiliśmy rozbić obozowisko. Przed rozbiciem i zbadaniem do końca terenu obeszliśmy okolice, gdzie napotkaliśmy siedzącego na ambonie człowieka obserwującego ptaki. Po „krótkiej” ok. 30 minutowej rozmowie zobaczyliśmy jeszcze potężnego bielika lecącego wysoko nad nami. Mężczyzna odjechał w swoje strony, a my rozbiliśmy obóz. Była już godzina 19. Rozbiliśmy obóz, a następnie pozbieraliśmy drzewo. Nie było do końca łatwe z racji wszędobylskich kolczastych krzewów, które często rozsiane są w okolicach różnych większych fortyfikacji – fortów, schronów, oraz czasem okopów. Po przygotowaniu wszystkiego zrobiłem jeszcze obchód bezpośredniej okolicy. Idąc za ambonę odkryłem jeszcze jeden punkt artyleryjski, jednak z powodu zapadających ciemności postanowiliśmy zwiedzić go rankiem. Tata miał okazję sprawdzić swoją nową czołówkę, celem sprawdzenia w realnych warunkach jak świeci. Okazało się, że jest to naprawdę bardzo dobry sprzęt, świecący szerokim jasnym światłem. Niebawem po  kolacji udaliśmy się na spoczynek. Trochę porozmawialiśmy, ustalając plan na dzień jutrzejszy, po czym poszliśmy spać. Temperatura szybko spadała, bezchmurne niebo wróżyło zimną noc. Jednak gdy zapieliśmy pałatki, temperatura podniosła się i było dość ciepło. Dopiero nad ranem zacząłem lekko odczuwać spadającą temperaturę, poranny szron jednoznacznie wskazywał na nocny przymrozek. Niestety od samego rana ciszę zaczęły zakłócać już quady, motocykle i  terenowe samochody, które masowo kierują się się nad bród na Długiej.
Jak tylko wstałem, jeszcze przed śniadaniem, postanowiłem pokręcić się po okolicy. Z grubsza zwiedziłem zapomniane i zarośnięte stanowiska ogniowe i skupiłem się na fotografowaniu ptaków. Ponieważ wychodząc nie odmeldowałem się, po godzinie zadzwonił tata pytając mnie gdzie jestem. Idąc z jego stronę znalazłem poroże sarny. Po zjedzeniu śniadania zwinęliśmy obóz, zakopaliśmy odłamek (prawdopodobnie z I WŚ) i ruszyliśmy dalej, zaczynając od zwiedzenia stanowiska baterii artyleryjskiej które wieczorem znalazłem. Było bardzo podobne do innych – dość duże dzieło ziemne, otoczone z trzech stron wałem i płytką fosą, z czterema stanowiskami artyleryjskimi.
Ruszyliśmy dalej, jednak nie trzeba było daleko iść, ponieważ w okolicy znajdowały się kolejne dzieła artyleryjskie które skierowane były w stronę Warszawy. Wszystkie z nich sektor ognia miały podobny. Różniły się od siebie tylko ilością stanowisk ogniowych (chociaż najwięcej miało cztery) oraz fosą lub jej brakiem.  Napotkaliśmy także kolejne, tym razem wkopane w naturalnej górce.
Po pewnym czasie zrobiliśmy postój w okolicach kolejnych dzieł, jedno z nich było zalane i mimo gumowego obuwia trzeba było się natrudzić by do niego się dostać. Po posiłku postanowiliśmy  dojść do miejsca które przecinaliśmy dnia poprzedniego, aby zweryfikować dokładnie niezgodność mapy z terenem. Tak więc ruszyliśmy spokojnie po przez mokradła i zasieki z jerzyn oraz krzewów z dużymi kolcami. Po pewnym czasie wyszliśmy koło górki którą widzieliśmy w sobotę. Ona również była kiedyś punktem oporu, a teraz niszczą ją quady. Szliśmy dalej odkrywając w zalanym terenie najprawdopodobniej stanowisko ckm przestrzeliwujący wzdłuż drogę. Gdy wyszliśmy już na betonową drogę po jakimś czasie, gdy tata zatrzymał się na chwilę postanowiłem wejść na górkę, gdzie mym oczom ukazały się podziemia. Okazało się że była to podziemna kwatera dowodzenia. Postanowiliśmy ją zwiedzić. Kilka lekkich schronów schodzących w głąb ziemi, w środku betonowe! drzwi i puste pomieszczenia. Brak jakichkolwiek dokumentów stołów itp. W bezpośredniej okolicy było kilka niezależnych schronów, jednak z pewnością posiadały ze sobą łączność, o czym mogły świadczyć pozostałości całych pęków wielożyłowych przewodów. Przy jednym z nich znaleźliśmy zużyte już granaty hukowo-błyskowe produkcji czeskiej z 2007r. Zrobiliśmy kilka zdjęć i ruszyliśmy w dalszą drogę w stronę domu. Łącznie przeszliśmy 28km, drugiego dnia już w czasie dość wysokiej temperatury. Zapomniałbym dodać, że już w połowie kwietnia ożywiły się kleszcze, na ubraniu dostrzegliśmy dwa duże, a jeden mały lazł po namiocie.

Tak więc myśl nasuwa się sama: Trzeba uważać i unikać chodzenia po trawiastych i zakrzaczonych terenach, gdzie kleszcze lubią przebywać.
Dziękuję tacie za kolejną bardzo udaną i ciekawie zaplanowaną wyprawę.