Umówiliśmy się już tradycyjnie o 11.00 pod Leśniczówką w
Rembertowie.
Tym razem poszliśmy jeszcze nie znaną nam, nową trasą w
stronę Szwalnichy. Po drodze odkryliśmy pierwszy z dużych, ziemnych punktów
oporu, z bardzo rozbudowanym systemem korytarzy. Na początku wydał nam się
bardzo duży, jednak późniejsze okazały się jeszcze większe. Nieopodal grobu
żołnierzy węgierskich, poległych i pochowanych tuż za linią okopów w których
bronili sowietom dostępu do Warszawy w
1944 r zrobiliśmy mały postój na śniadanie. Miejsce było ciekawe - na naturalnym wzgórzu, wysuniętym przed
główną linię obrony, widać było pozostałości licznych pozycji strzeleckich i
pozostałości umocnień z blachy falistej. Dodatkowo u jego podstawy wił się
jeszcze jeden okop. Dokonując oględzin dawnych fortyfikacji (od strony
narażonej) od razu w oczy rzucił się nam małokalibrowy pocisk artyleryjski,
później znaleźliśmy jeszcze odłamek, najprawdopodobniej z granatu moździeżowego.
Kończąc śniadanie postanowiłem przejść się po okolicy skąd dochodziły nas
wcześniej głośne dźwięki wydawane przez parę żurawi które przyleciały z nad
rzeki Długiej. Gdy odleciały ruszyliśmy w dalszą drogę. Przemierzając
zarastającą przecinkę napotkaliśmy daniela. Był to ogromny samiec z wielkimi
rogami. Obserwując nas dość spokojnie przemieszczał się w stronę w którą
zmierzaliśmy, jednak po chwili oddalił się i znikł w gęstwinie. Po pewnym
czasie idąc dalej, zobaczyłem trzy sarny, które niestety szybko się spłoszyły.
Idziemy dalej… wyznaczonym szlakiem który widniał na GPSie, co jakiś czas
upewnialiśmy się tylko że idziemy w dobrą stronę. Po jakimś czasie natrafiliśmy
na kolejne fortyfikacje, tym razem były to już punkty artyleryjskie, z dwoma,
częściej czterema stanowiskami armatnimi. Powoli słońce zaczęło chylić się ku
zachodowi, więc zaczęliśmy kierować się w stronę rzeki Długiej by w jej okolicy
zatrzymać się na nocleg. Jednak po drodze odkryliśmy kolejne punkty. Największy
z nich był dziełem ziemnym piechoty i skierowany był w stronę drogi którą
przyszliśmy. Po zbadaniu punktu, podczas szukania dogodnego miejsca na nocleg
znalazłem bardzo duży odłamek (ok. 4
kg ) pocisku 203 mm . Niedaleko tego odłamka postanowiliśmy
rozbić obozowisko. Przed rozbiciem i zbadaniem do końca terenu obeszliśmy
okolice, gdzie napotkaliśmy siedzącego na ambonie człowieka obserwującego
ptaki. Po „krótkiej” ok. 30 minutowej rozmowie zobaczyliśmy jeszcze potężnego
bielika lecącego wysoko nad nami. Mężczyzna odjechał w swoje strony, a my
rozbiliśmy obóz. Była już godzina 19. Rozbiliśmy obóz, a następnie
pozbieraliśmy drzewo. Nie było do końca łatwe z racji wszędobylskich
kolczastych krzewów, które często rozsiane są w okolicach różnych większych
fortyfikacji – fortów, schronów, oraz czasem okopów. Po przygotowaniu
wszystkiego zrobiłem jeszcze obchód bezpośredniej okolicy. Idąc za ambonę
odkryłem jeszcze jeden punkt artyleryjski, jednak z powodu zapadających
ciemności postanowiliśmy zwiedzić go rankiem. Tata miał okazję sprawdzić swoją
nową czołówkę, celem sprawdzenia w realnych warunkach jak świeci. Okazało się,
że jest to naprawdę bardzo dobry sprzęt, świecący szerokim jasnym światłem.
Niebawem po kolacji udaliśmy się na
spoczynek. Trochę porozmawialiśmy, ustalając plan na dzień jutrzejszy, po czym
poszliśmy spać. Temperatura szybko spadała, bezchmurne niebo wróżyło zimną noc.
Jednak gdy zapieliśmy pałatki, temperatura podniosła się i było dość ciepło.
Dopiero nad ranem zacząłem lekko odczuwać spadającą temperaturę, poranny szron
jednoznacznie wskazywał na nocny przymrozek. Niestety od samego rana ciszę
zaczęły zakłócać już quady, motocykle i
terenowe samochody, które masowo kierują się się nad bród na Długiej.
Jak tylko wstałem, jeszcze przed śniadaniem, postanowiłem
pokręcić się po okolicy. Z grubsza zwiedziłem zapomniane i zarośnięte
stanowiska ogniowe i skupiłem się na fotografowaniu ptaków. Ponieważ wychodząc
nie odmeldowałem się, po godzinie zadzwonił tata pytając mnie gdzie jestem.
Idąc z jego stronę znalazłem poroże sarny. Po zjedzeniu śniadania zwinęliśmy
obóz, zakopaliśmy odłamek (prawdopodobnie z I WŚ) i ruszyliśmy dalej,
zaczynając od zwiedzenia stanowiska baterii artyleryjskiej które wieczorem
znalazłem. Było bardzo podobne do innych – dość duże dzieło ziemne, otoczone z
trzech stron wałem i płytką fosą, z czterema stanowiskami artyleryjskimi.
Ruszyliśmy dalej, jednak nie trzeba było daleko iść,
ponieważ w okolicy znajdowały się kolejne dzieła artyleryjskie które skierowane
były w stronę Warszawy. Wszystkie z nich sektor ognia miały podobny. Różniły
się od siebie tylko ilością stanowisk ogniowych (chociaż najwięcej miało
cztery) oraz fosą lub jej brakiem.
Napotkaliśmy także kolejne, tym razem wkopane w naturalnej górce.
Po pewnym czasie zrobiliśmy postój w okolicach kolejnych
dzieł, jedno z nich było zalane i mimo gumowego obuwia trzeba było się
natrudzić by do niego się dostać. Po posiłku postanowiliśmy dojść do miejsca które przecinaliśmy dnia
poprzedniego, aby zweryfikować dokładnie niezgodność mapy z terenem. Tak więc
ruszyliśmy spokojnie po przez mokradła i zasieki z jerzyn oraz krzewów z dużymi
kolcami. Po pewnym czasie wyszliśmy koło górki którą widzieliśmy w sobotę. Ona
również była kiedyś punktem oporu, a teraz niszczą ją quady. Szliśmy dalej
odkrywając w zalanym terenie najprawdopodobniej stanowisko ckm
przestrzeliwujący wzdłuż drogę. Gdy wyszliśmy już na betonową drogę po jakimś
czasie, gdy tata zatrzymał się na chwilę postanowiłem wejść na górkę, gdzie mym
oczom ukazały się podziemia. Okazało się że była to podziemna kwatera
dowodzenia. Postanowiliśmy ją zwiedzić. Kilka lekkich schronów schodzących w
głąb ziemi, w środku betonowe! drzwi i puste pomieszczenia. Brak jakichkolwiek
dokumentów stołów itp. W bezpośredniej okolicy było kilka niezależnych schronów,
jednak z pewnością posiadały ze sobą łączność, o czym mogły świadczyć
pozostałości całych pęków wielożyłowych przewodów. Przy jednym z nich
znaleźliśmy zużyte już granaty hukowo-błyskowe produkcji czeskiej z 2007r.
Zrobiliśmy kilka zdjęć i ruszyliśmy w dalszą drogę w stronę domu. Łącznie
przeszliśmy 28km, drugiego dnia już w czasie dość wysokiej temperatury.
Zapomniałbym dodać, że już w połowie kwietnia ożywiły się kleszcze, na ubraniu
dostrzegliśmy dwa duże, a jeden mały lazł po namiocie.
Tak więc myśl nasuwa się sama: Trzeba uważać i unikać
chodzenia po trawiastych i zakrzaczonych terenach, gdzie kleszcze lubią
przebywać.
Dziękuję tacie za kolejną bardzo udaną i ciekawie
zaplanowaną wyprawę.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz