sobota, 28 kwietnia 2012

9-10 07 2011 wisełkowanie



Z...
 serii wypadów wiślanych,z ojcem i bratem.
Oni wyruszyli kilka godzin wcześniej koło 12.Ja dojechałem później rowerem(wypchany plecak,podpięta płachta, śpiwór dały się we znaki moim plecom).
Dotarłem około godziny 18 kiedy zrobili już większość obozowiska.Gdy już troszkę ochłonąłem nadeszła pora na rozbicie tarpa.
Wieczór przebiegł bardzo sympatycznie siedząc rozmawiając popijając herbatę.
Nadszedł czas na kiełbaskę z ogniska.W międzyczasie ludzie którzy zawiśli samochodem na skarpie odkopali go i ruszyli pozostawiając ciszę przy naszym obozowisku..
Nie ubłagalnie szybko przywitał nas wieczór,ognisko oświetlało nasze schronienia i teren wokół nich..Tata poszedł spać pod trapem.A ja z bratem siedziałem przy ognisku gawędząc., później zmiana warty,brat poszedł spać, po pewnym czasie kiedy ojciec wstał ja położyłem się.
Około 4 obudziłem się.. pora na zmianę warty,ojciec poszedł pod śpiwór. Zrobiło się jasno,pora na ciepłą herbatę i coś do jedzenia.
Kiedy rodzinka smacznie spała ja do jakiejś 8 chodziłem po okolicy i robiłem zdjęcia.Brat wstał dorzuciliśmy do ogniska tak minęły kolejne dwie godziny gawędzenia. Nadeszła wreszcie 10 tata wstał, poranna herbatka posiłek z konwerski śniadaniowej, później kolejne zdjęcia panoramy wiślanej.Ale po krótkim czasie zaczynają zbierać się chmury. ,kropi. Szybko zbieramy klamoty pod płachtę i do namiot,jeszcze kilka fotek krajobrazu.. ,momentalnie zrobiło się ciemno ,grzmi, schowani w namiocie(brat) i ja z ojcem (pod płachtą)obserwujemy co dalej z pogodą.Brat poszedł spać.Ojciec powoli również zaczął przysypiać. Ja zawzięcie robię zdjęcia ulewy i namokniętych roślin w naszej okolicy.Jesteśmy „uziemieni”pod schronieniami.Brat zmienił się po pewnym czasie z ojcem który przeniósł się do namiotu.
Wreszcie na chwilę przestało padać,chcąc zebrać trochę drewna wychodzę z pod tarpa niestety nie mija pięć minut a już pada.Tak więc znów pod zadaszenie siedzimy dalej.
Nadchodzi 17zaczyna tylko lekko kropić. Ojciec rozpala ognisko,zjada taktyczną zupkę chińską,i powoli zbieramy obozowisko,Lekko przemoczeni wyruszamy do domu,idąc w stronę wały miedzeszyńskiego z trudem omijamy ogromne kałuże uniemożliwiające gdzieniegdzie normalne przejście drogą.Dochodzimy do wału i już powoli piechotą w stronę domu. Wypogodziło się ,piękne niebo ukazało się nad Gocławiem,a później przepiękna tęcza na niebie.Dotarliśmy do domu.Buty i ciuchy mokre u każdego z nas.ale weekendowy wypad zaliczamy do udanych

Do recenzji dorzucam kilka fotek. miłego oglądania.





































































































































 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz